• » RiderBlog
  • » murka-
  • » W poszukiwaniu żubra - szalone samotne 1150 km, cz. I.
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

07.10.2011 00:12

W poszukiwaniu żubra - szalone samotne 1150 km, cz. I.

Krótkie podsumowanie: w styczniu kupiłam SVałka, w kwietniu odbyłam pierwsze jazdy. Tak wiem, trochę mnie tu nie było, ale przecież kiedyś trzeba było "jeździć"! Z jakim skutkiem? No więc: dwa razy złamałam dźwignię biegów, oba przednie kierunki, zaliczyłam też piękny 60-cio metrowy ślizg (nie polecam). Kompletne beztalencie? Hmmm... Niech każdy myśli, co chce. Ja, pewnego pięknego piątku, wyszłam z założenia, że z takim bagażem doświadczeń mogę już spokojnie wybrać się na samotne polowanie...


Kilka dni przed akcją...

Jakoś tak się złożyło, że zakupiłam swoje buty motocyklowe w jednym ze sklepów internetowych. Jego właścicielem okazał się być bardzo sensowny i miły chłopak. I tak w jednym z kilkudziesięciu maili padła propozycja, żeby wspólnie "wybrać się na żubry". Ha ha ha - pomyślałam, mając w pamięci moje jakże ekstremalne doświadczenia (temat na odrębny wpis).

Sprawa ucichła, aż tu pewnego dnia, ni z tego ni z owego, w murkowej głowie znudzonej pracowniczym bytem znów pojawił się ten szalony pomysł. Nie zastanawiając się dłużej, napisałam do swojego internetowego kolegi, w Google Maps wyznaczyłam trasę, wykonałam parę telefonów i zażądałam urlopu! (no ok... ładnie poprosiłam).

Piątek... A miało być tak pięknie...

Za cud należy uznać fakt, że udało mi się okiełznać me kobiece zapędy i zmieścić się ze wszystkim do jednego plecaka (nie miałam ani sakw, ani torby, ani tankbaga, a w coś się trzeba było zapakować). Plan na ten dzień nie wyglądał imponująco: dostać się z Krakowa do Warszawy, spotkać z kolegą i przenocować u koleżanki. Niebo było zachmurzone, ale nie zanosiło się na deszcz. 9:00 - czas w drogę! Uzbrojona w niedbale i nieczytelnie wydrukowaną mapkę naszej stolicy i oczywiście w dobry humor - ruszyłam :D

Pierwsze starcie

Ach jak mi dobrze, ach jak wspaniale! Pierwsze 200 km pokonałam bez problemów. Wpadając w dobry rytm: korki, duży ruch, dziury w drodze i inne niespodzianki pokonywałam szybko i bezbłędnie. Wydawało się, że wyjazd był fantastycznym pomysłem. Ale co by to była za tragedia, gdyby nic zaskakującego się nie wydarzyło...

Jadę sobie, jadę...

120 km/h

130 km/h

140 km/h

... w oddali widzę zwalniający samochód...

... przyhamowuję...

... przygazówka i redukcja...

redukcja?

HALO!

GDZIE JEST DŹWIGNIA BIEGÓW!!!???

Nagła fala gorąca przeszła przez moje ciało. Dźwigni nie było! A na pewno nie było jej tam, gdzie powinna być... Powoli wytracając prędkość i desperacko poszukując stopą "tajemniczo zaginionej", zjechałam na pobocze. Tam, włączyłam awaryjne i spojrzałam w dół... Jest! Biedna dźwignia wisiała na lewym przegubie. Cała gruba śruba przy podnóżku pod wpływem drgań (?) po prostu wykręciła się... Dziwna sprawa... Pierwsza myśl - koniec jazdy! Druga myśl - zaraz, zaraz, przecież mam super zestaw narzędzi, które są na wyposażeniu każdej SV-ki, i nie mam dwóch lewych rąk. Do roboty!

Wyjęłam narzędzia, pomocowałam się z rozebraniem a następnie złożeniem wszystkiego do kupy i dumna stwierdziłam, że najwyższy czas na dalszą jazdę! Jako bonus dodam, że na tej szybkiej trasie co chwilę miałam wrażenie, że ktoś mnie zaraz na tym poboczu potrąci. Nikt się nie zatrzymał, żeby pomóc, ale przyznaję też, że - zajęta pracą w pocie czoła (uff, ale w tej skórze gorąco!) - nikogo o to nie prosiłam i rączki nie wystawiałam.

Gotowe!

Ubrana i zadowolona odpalam. SVałek pokaszlał i zamilkł. Jeszcze raz - nic, jeszcze - nie e. Kurde - nie rób mi tego! - pomyślalam, przypominając sobie jak JZM jeszcze nie tak dawno z trudem odpalał go na popych. Ja na pewno nie dam rady... Zrezygnowana rozejrzałam się dookoła. W miejscu, w którym stałam od drogi wiodła w dół żwirowa dróżka... Spróbuję, co mi pozostało! Wsiadłam na SVałka, szepcząc - mamy jedną jedyną szansę, zaskocz, proszę... Zaczynam się turalać. Wciskam starter. Kaszel, kaszel... JEST!!! Słyszę znajomy głęboki bas - udało się!

Zajeżdżam na koniec dróżki w poszukiwaniu miejsca do zawrócenia. Prowadzi ona do kilku wiejskch domków, z których - na dźwięk Yoshimury - wylegają przestraszeni ludzie (poważnie! :P). Krzyczę, że już sobie jadę, tylko zawrócę. Przebieram niezgrabnie na tym żwirze nóżkami (przypominam, że dosięgam tylko palcami do ziemi) i próbuję zawrócić. Po tym manewrze ruszam...

ta dam ta dam

...gaśnie :P Fuuuuuck! Murka zamarła... Widownia zamarła... Życie na chwilę zamarło... Odpali, czy nie? Odpali? Nie? Alleluja! Ufff - sapie Murka. Ufff - wydobywa się z gardeł widowni. Ufff - życie toczy się dalej. Jadę!!!

Dalsza podróż upływa we wtórze powracającego wciąż pytania - Jesteś tam, czy nie jesteś...

Warszawa - przeklęte miasto

Niech Was nie zwiedzie, że osiągnęłam cel podróży :P To by było za proste! Problemy zaczynają się już w Jankach, w których muszę zatankować. Tu potwierdza się, że uczynność nie popłaca, a ja jestem idiotką.

Otóż po zatankowaniu i uiszczeniu opłaty, wracam z zimną wodą mineralną w dłoni do mojego zgrzanego SVałka. Widząc, że za mną zrobiła się kolejka, a ja przecież jeszcze chcę się napić, postanawiam odepchnąć się parę metrów i dać ludziom dostęp do paliwa. BŁĄD!!! Nigdy więcej nie będę taka "uczynna"!!! Wsiadłam bowiem na moto, w lewej ręce trzymając kask, rękawice i kominiarkę, a w prawej wodę mineralną i rachunek. I tak - jak ostatni debil próbowałam się swoimi przykrótkim nogami poodpychać.

Na wynik nie trzeba było długo czekać. Ku mojemu zaskoczeniu (idiotka!) prawa stopa odjechała na śliskiej kałuży (widocznie komuś polała się benzyna), a że ręce były zajęte, SVałek z całym impetem poleciał na glebę... Koleś z auta za mną wyskoczył i pyta, czy nic się nie stało. Złaaa jak cholera (nie, nic kur** się nie stało!) krzyczę do niego "podnoś Pan!" i pokazuję na moto. Biedaczek sapiąc i płacząc, że sprzęt taki ciężki, w końcu postawił go do pionu. Wstępnie nie stwierdzając obrażeń, poubierałam się i odjechałam kilka metrow, aby ochłonąć.

Po wstępnych oględzinach okazało się jednak, że ułamałam klamkę hamulca... Szczęśliwie tylko do połowy, tak, że dało się z nią dalej jechać (nie wymieniłam jej do dziś, żeby mieć w pamięci swoją głupotę!). Ruszyłam dalej...

Już przy pierwszej zmianie biegów coś było nie tak... Wyjące obroty itd. Przy kolejnej zmianie postawiłam diagnozę - manetka się zacina! Po dodaniu gazu jeszcze przez sekundę pozostaje w ostatniej pozycji, aby potem powoli wracać do wyjściowej. DRAMAT i znowu stres :/ Zjechałam gdzieś na bok i zaczynam cholerę oglądać ze wszystkich stron. Ruszam i ruszam, oglądam naciąg linek... i nic. Trudno - trzeba się przystosować do nowych warunków i jechać dalej. Może w Wawie się zobaczy.

Tak więc wchłaniana coraz mocniej przez korki i ruch stolicy, podążałam na umówione spotkanie, raz po raz wyjąc przeraźliwie obrotami i starając się zmieniać biegi do góry z sekundowym opóźnieniem, a w dół - bez przygazówki.

Czy już wspominałam, że NIE LUBIĘ WARSZAWY!?! Inaczej - nienawidzę dróg w Warszawie! Pewnie dlatego, że na mój wątły umysł oznaczenia w niej są nielogiczne, a skręt w lewo, który nagle rozchodzi się w cztery ulice sprawia, że kapituluję... Miało być prosto, łatwo i przyjemnie. Moja kawka w kawiarni Kafka już na mnie czekała. Niestety na ulicy Świętokrzyskiej odbiłam się od zakazu ruchu i mój skrzętnie zapisany w głowie plan upadł. Także do stresu zacinającej się manetki i złamanej dźwigni hamulca, doszedł jeszcze stres związany z zagubieniem :)

Kolejna lekcja - należy brać WYRAŹNE i CZYTELNE plany miast, do których się jedzie. Ja z moją nędzną google mapką nie miałam szans w gąszczu pozamykanych i jednokierunkowych ulic. W pewnym momencie (ehhh, nie wiem, jak to zrobiłam) znalazłam się na Krakowskim Przedmieściu... Zaczęłam poderzewać, że chyba gdzieś popełniłam błąd, kiedy na tej reprezentacyjnej ulicy ostały się tylko: autobus, straż miejska i ja. Panowie tylko popatrzyli z politowaniem i machnęli ręką.

Po następnych kilkunastu minutach miałam już serdecznie dość. Porzucając SVałka na poboczu, podbiegłam do pierwszego napotkanego Pana, wciskając mu mapkę i żądając (!) natymiastowej pomocy w odnalezieniu właściwej ścieżki. - Pani, litości! - odparował zaatakowany biednak. - Ja tu od godziny szukam właściwego adresu!... Ręce mi opadły...

Ostatecznie jednak dojechałam z godzinnym opóźnieniem do wyzaczonego celu. Nie był to jednak koniec przygód. Chwilę po moim przybyciu rozpętała się burza, przeganiając wylegających się na leżakach kafkowiczów. Mimo upływu czasu ciemne chmury, które zebrały się nad Wawą, z uporem maniaka pozostawały w mocnym uścisku, bombardując dużymi kroplami. Nie pozostawało nic innego, jak podjąć wyzwanie i ostatnie kilka minut (o naiwna!) przelecieć w strugach deszczu.

Koleżanka mieszka w pobliżu ul. Żeromskiego, także wystarczyło dostać się na 7, a potem zjechać na 8 i tam już prosto. HA! W teorii super, gorzej z praktyką. Uporczywy opad połączony z zapadającymn zmrokiem zmusił mnie do kilkukrotnegp postoju i ochrony mnienia pod autobusową wiatą. Było naprawdę kiepsko. W lusterkach nie widziałam nic, przez szybkę w kasku również, jej podniesienie też nic nie dało, gdyż deszcz zalewał oczy.

Jak na mnie przystało, zjechałam z 7 za wcześnie pakując się w Plac Wilsona i popołudniowe warszawskie korki. Po ok. 20 min, przemoczona do przysłowiowych stringów, dzierżąc w dłoni "mapę", na której niebieskie i żółte uliczki pod wpływem wodny zlały się w zielną breję, postanowiłam zadzwonić po wsparcie.

Wyobraźcie sobie jakaż radość wypełniła moje serce, w chwili gdy telefon wyśliznął mi się z dłoni i osiągając bruk, rozpadł się na kilka części... Szczęśliwie udało mi się go w końcu reanimować i dowiedzieć się, że znajduje się o kilka przecznic od upragnionej rajskiej przystani...

------

Ostatecznie w czasie, gdy po piątkowej wieczorynce głos lektora kładł dzieci do snu, Murka mogła wreszcie zrzucić z siebie przemoczone odzienie i zdjąć napełnione po brzegi wodą buty. Pierwszy dzień motopodróży zakończył się...

O 2 w nocy, wsłuchując się w uporczywe chrapanie koleżanki, które nie pozwoliło jej nawet na chwilę rzucić się w objęcia Morfeusza, początkująca motocyklistka wyczekiwała pierwszego akordu budzika, który o 4:30 miał rozpocząć kolejny dzień pełen zaskakujących wydarzeń i zwrotów akcji...

***

PS Wypad miał miejsce w lipcu. Do tej pory udało mi się przelatać ok. 8,5 tys. km, w tym zwiedzając pół Polski w 5 dni :) Sezon jeszcze nie zakończony, ale jak najbardziej udany :) Mnóstwo wspomnień, anegdot, historii, zdjęć i tylko pisać nie ma kiedy...

Pozdrawiam ciepło
Murka

Komentarze : 14
2011-10-20 23:08:17 Murka_

Jejku - naprawdę dziękuję za te wszystkie komentarze! Cieszę się, że przyczyniam się do zwiększania poziomu czytelnictwa :) Ja też sprawdzam po cichu, jak tam u Was motożycie płynie i trzymam kciuki, żeby było coraz ciekawiej i dalej bezpiecznie. @.x264 - od lipca mam obniżone zawieszenie i z takim już pojechałam na żubry :) Wcześniej byłam w stanie oprzeć się tylko na paluszkach, teraz już nawet stawiam całe śródstopie ;) Ale wiem, co masz na myśli - kilka razy nasze polskie koleiny podnosiły mi już ciśnienie i poziom adrenaliny... @ kelus - ach navi... Póki co - zadowalam się mapą zamieszczoną w kieszeni tankbaga. Może nie do końca zerkanie na nią jest bezpieczne, ale lepsze to już niż zatrzymywanie się co chwilę... @Stani0L - rzeczywiście, taki JZM się baaaardzo przydaje, chociaż czasem nad wyraz się wymądrza :P

2011-10-19 20:02:39 darek89h

Bardzo Ciekawy blog:)
wyprawa po SV... moim zdaniem najlepszy wpis:)
pisz więcej bo ciekawie piszesz :) od dawna tyle nie czytałem:) Lewa w góre i szerokości:))

2011-10-15 00:21:49 Stani0L

Przeczytałem wszystkie wpisy i czekam na następne. a ten o wyprawie po SVka chyba najlepszy. Szkoda, że ja nie mam takiego JZMa...

2011-10-11 14:23:54 kelus

ooo... tak lubię... piekna wyprawa i czekam na jeszcze :-)

a wyjmowanie co chwilę mapy z kieszeni dobijało mnie niemiłosiernie. Dlatego teraz jeżdżę z navi.... polecam :-)

2011-10-11 11:29:09 .x264

Pomysl nad obnizeniem zawieszenia, bo tak slaby kontakt stop z podlozem, to proszenie sie o klopoty w krytycznych sytuacjach... Gleba na stacji benzynowej to nic, gorzej jak zdarzy Ci sie to np. w korku, miedzy samochodami... Czego absolutnie Ci nie zycze :)

2011-10-10 19:05:35 morham

Zdjęcia, zdjęcia i tekst też !!! Czekamy...

2011-10-09 23:11:05 madix

przeczytałem wszystkie wpisy u Ciebie i napiszę tylko - zaglądaj tu często,
nie przypominam sobie żebym tyle czasu spędził w necie czytając, kobito masz talent :)

P.S. też zdałem za drugim ;)

2011-10-09 18:25:39 Murka_

@ Hej-ho - trudno się z Tobą nie zgodzić, biorąc pod uwagę mój przypadek :P Aczkolwiek moto jest w świetnym stanie - zawsze uszkodzeniom podlegały te same, wystające elementy. Szczęśliwie podczas ślizgu ani ja, ani moto w nic nie uderzyliśmy ;) (a crash pady to dobra rzecz!). @ Morham - ja się początkowo napaliłam na samotne podróże, bo odechiało mi się ciągle na kogoś czekac itd. Jednak odkąd chłopak też złapał motocyklowego bakcyla stwierdzam, że wypady w małych, sprawdzonych grupach są chyba najlepsze. Obiecuję, że kolejny wpis będzie miał mniej tekstu i zdecydowanie więcej zdjęc :) @ Beebas... Nie wiem, co się będzie działo, ale na pewno dziac się będzie, hihi. Została mi druga połowa Polski i chyba czas na dalsze wypady. Mam nadzieję, że będzie coraz mniej idiotycznych historii, a coraz więcej technicznie poprawnej jazdy :) @ Madix - z "sensownym i miły internetowym kolegą" umówiłam się dopiero następnego dnia o 5:30 w okolicach Wyszkowa :) Kolega od kawki jest niezmotoryzowany, aczkolwiek ściągnął nawet kolegę, który poruszał manetką i stwierdził, że "wszystko wydaje się byc ok" ;) Zaproponował też nocleg, ale zależało mi na spotkaniu z chrapiącą (gdybym tylko wiedziała... :P) koleżanką. Pozdrawiam - Murka

2011-10-09 17:34:30 madix

ale kawka z "sensownym i miłym internetowym kolegą" w końcu była wypita do dna?
bo tak szybko do poszukiwań zakwaterowania u koleżanki przeskoczyłaś

P.S. dżentelmen widząc pogodę nie oferował pomocy??

2011-10-08 09:49:33 morham

@beebas - miałem na myśli skalę lokalną. Poza tym weź pod uwagę, że ponad 1,5 miesiąca byłem out z korzystania z motonga. Ale ciała pewnie także dałem - choć na upartego mogę zwalić winę na Ciebie. Trza było przyjechać i ciągnąć za uszy :D

2011-10-07 15:37:56 beebas

Rajku! Murka - normalnie... ubrechtałem się na maksa :-)
To jest tak maksymalnie totalnie dziewczyńskie, że szok :-D
Gratulacje, że dotarłaś na miejsce w miarę cała i w miarę zdrowa ;-)
Co to się będzie działo w kolejnych sezonach to nawet sobie nie chcę wyobrażać :-D

A Ty Morham nie ściemniaj - miałeś tyle okazji żeby się spotkać z ludziskami i razem polatać, że się teraz nie wykręcaj :-P
Dałeś ciała chłopie w tym sezonie na całej linii i to jest wszycho na ten temat :-P
W następnym za uszy Cię wyciągnę z tego Twojego grajdołka ;-)
Bo między ludzi trza iść i razem latać - ile się tylko da :-D

Pozdro

2011-10-07 12:00:08 morham

I zdjęcia Murka, zdjęcia. No dawaj je !!! Picassa, bikepics czy coś tam... Czekamy, czekamy...

2011-10-07 11:58:25 morham

Czemu ja taki aktywny nie byłem :P

Samemu się nie chciało, motofumfle jakoś się nie odzywali, pokazywali...

Jeden jedyny na którego liczyłem przegrał starcie z nie używającym kierunkowskazów samochodem kończąc tym samym sezon w lipcu...

Gratuluję kopy wyjeżdżonych km'ów :P Twa pasyja dużo większa od mojej :P

2011-10-07 11:54:18 hej-ho

dlatego w poszukiwaniu maszyny nie dajcie sie nabrać że moto PO KOBIECIE będzie w lepszym stanie :)

  • Dodaj komentarz